Każdego roku 10 września w Polsce obchodzony jest Dzień Piłkarza. A skąd się wzięło takie „święto” zapytasz? Wszystko zaczęło się dokładnie 50 lat temu, gdy podczas Olimpiady w Monachium polska reprezentacja mierzyła się z reprezentacją węgierską i pokonała ich wynikiem 2:1, zdobywając w ten sposób złoty medal.
Ekipa, w której brylowali Kazimierz Deyna i Włodzimierz Lubański, dokonała tego, co nie udało się wcześniej żadnej polskiej drużynie w grach zespołowych – przebiła się do finału. W decydującym meczu z początku biało-czerwonym nie wiodło się – tuż przed przerwą stracili bramkę. Ale druga połowa już należała do polskiej reprezentacji. Dwa gole Deyny dały naszym złoto, a samemu Deynie przyniosły tytuł króla strzelców turnieju. Po końcowym gwizdku arbitra kibice zgromadzeni przed telewizorami mogli usłyszeć szloch komentującego ten mecz Jana Ciszewskiego i jego słynne zdanie: „I cóż ja mam państwu powiedzieć? Czterdzieści lat na to czekałem…”.
Znacie to powiedzenie „apetyt rośnie w miarę jedzenia”? Tutaj wpasowało się ono idealnie, bo złoto olimpijskie otworzyło najwspanialszą dekadę w dziejach polskiego futbolu. Po nim przyszły dwa medale mistrzostw świata – w 1974 i 1982 roku i jeszcze jeden medal olimpijski w 1922 roku – srebro w Barcelonie.
I chociaż od tamtej pory naszym wiodło się różnie, raz lepiej, raz gorzej, częściej na pewno gorzej, cały czas wszyscy mamy nadzieję, że kiedyś znów uda nam się odzyskać dawny blask i stanąć na podium podczas najważniejszych turniejów. Dzisiaj jednak skupmy się nie na naszych porażkach, lecz na tamtym pamiętnym dniu, którego 50 rocznica przypada dokładnie dzisiaj i życzmy naszym wszystkim piłkarzom samych zwycięstw i wszystkiego najlepszego w dniu ich święta.